W trasę do Buzau zatrzymał się nam zakopcony tir. Starszy kierowca nie bardzo chciał z nami się porozumiewać, ale ważne, że jechaliśmy.
W całej podróży tylko raz jeden daliśmy pieniądze za podwiezienie (10 RON). Kierowca nic nie mówił, ale ewidentnie na to czekał. Niby w Rumunii taka tradycja, że się płaci za stopa. Opłata tyle, co za autobus... W dalszej trasie grzecznie odmawialiśmy takim samochodom, mówiąc, że podróżnicy nie płacą. Ktoś musi w końcu wychować tu kierowców! ;)
Kierowca tira z którym przyjechaliśmy do Rumunii polecał nam tą trasę. Miał rację. Widoki za oknem piękne. Jechaliśmy przez góry, coraz dalej, aż w końcu wydawało nam się, że jesteśmy nad fiordem. Był tam zbiornik zaporowy Siriu zakończony wielką tamą. Pod nią rozłożone było miasteczko. Że się nie boją... tak pod tamą mieszkać?? ;) Widocznie mają zaufanie do rumuńskich budowniczych...
Dziś dla odmiany śpimy w szczerym polu za rozlewnią piwa Ursus (polecam), Ambrosia (nie piliśmy) i Timisoarean (dobre). Na polu poniwierały się kości i skóry baranów, ganiały stada bezdomnych psów i wył alarm z jakiegoś płotu.... ogólnie było GIT.