Po tylko chwili oczekiwania przy drodze, zatrzymała się koło nas mała taksówka. Unikamy płacenia za podróż, więc dość niepewnie rozmawialiśmy z kierowcą, który pokazał, żeby wsiadać. Nasz kierowca miał już pasażera, z którym prowadził dość burzliwą dyskusję, której sensu nie rozumieliśmy, gdyż prowadzili ją po rumuńsku (nic dziwnego ;) ) Po chwili kierowca odwrócił się do tyłu do nas i butelką wypił toast. Tłumaczył, że jest taksówkarzem (pokazując wyrwany taksometr czy cośtam), ale pokazał gestem, żeby nikomu nie mówić... W samochodzie nie spaliśmy, adrenalinka nie pozwalała... Na szczęście jechaliśmy tylko do pobliskiego Campulung, uff.
W samym miasteczku zjedliśmy sobie śniadanko przy stoliku dla taksówkarzy. Trochę pogadaliśmy, pośmialiśmy się i ruszyliśmy na wylot.