Na wylocie z Campulung zatrzymali nam się policjanci w nieoznakowanym samochodzie. Łamaną angielszczyzno-francusczyzn-rumuńszczyzną powiedzieli nam, że to nie jest dobre miejsce do łapania na Curtea de Arges, lepsze jest na rozjeździe za jakieś siedem km. Podrzucili nas na wiadukt, gdzie łapało już dużo miejscowych. Jak wysiadaliśmy, ostrzegalki nas jeszcze przed złodziejami i jakby co, kazali dzwonić pod 112. Na miejscu, gdzie nas zostawili, po krótkiej chwili pojawiła się rozklekotana dacia. Kierowca spytał: "Curtea de Arges?". Kiedy potwierdziliśmy, podjechał pod miejscowych i zabrał do auta dwie osoby, a potem podjechał po nas. Nie mógł zrozumieć, że my nie chcemy z nim jechać, bo mu nie zapłacimy. Ale w końcu odjechał. A my łapaliśmy dalej w pełnym słońcu...