Cały dzień spędziliśmy na opalaniu się. Wieczorem wyglądaliśmy jak porządnie wypieczone kotlety sojowe ;) Jutro pewnie Kasia będzie marudzić, że nie założy plecaka, bo ją plecy bolą...
Plaża była bardzo spokojna, ale zaśmiecona. Śmieci nie są tu pozostawione przez ludzi, tak jak w większości miejsc, ale to morze wyrzuca to, co do niego wrzucili. Czyli wszystko. Butelki, buty, nawet szczoteczkę do zębów i środek na prusaki... Ale pomiędzy tym wszystkim można było znależć prawdziwe skarby: muszle, przeróżnych kształtów i rozmiarów, i zasuszone kraby. Tylko kilka razy przeszedł przez naszą plażę jakiś plażowicz, czasami nieubrany, przejechał też kilka razy quad i pan w wózku ciągniętym przez osiołka.
Po nocy przy szuwarach, przenieśliśmy namiot na krawędź wydm, tak, że siedząc na plaży mieliśmy nasz dobytek cały cos na oku. Tak na wszelki wypadek, choć i tak nie byłu to nikogo, kto mógłby sobie coś z niego przywłaszczyć. Miejsce raczej wydawało nam się bezpieczne.