Wysiedliśmy z poprzedniego stopa i szliśmy drogą dalej, kiedy zatrzymał nam się kolejny samochód. Tylko nie byliśmy pewni, czy to dla nas, bo stanął za zakrętem. Ale jednak zatrzymał się dla nas. Było to francuskie małżeństwo (jak się potem okazało, nie takie całkiem francuskie - ona była Rumunką, on - Algierczykiem, ale mieszkali we Francji), mówili po francusku i trochę po angielsku, choć czasem mieli problemy z niektórymy wyrazami (zamiast "adventurer" mówili "avanturer"). Jechali do Sibiu, więc mogliśmy z nimi przejechać do końca Trasą Transfagaraską. Było pięknie. Wysokie góry, skały, serpentyna drogi, owce, słońce, jezioro... Wrażenia trudne do opisania, trzeba koniecznie samemu zobaczyć! Przy drodze gdzieniegdzie porozbijane namioty, grille, ogniska. Powolny przejazd trasą zajął nam dość dużo czasu, więc do Cartisoary dojechaliśmy tuż przed zachodem słońca. Rozbiliśmy namiot w tym samym miejscu, gdzie rozbiliśmy się w maju 2007. Wspomnienia odżyły...