Łapaliśmy raczej długo, ale w końcu zatrzymało nam się francuskie małżeństwo w wielkiej, terenowej, klimatyzowanej "beemce". Jechali dość wolno, więc trasę do Aradu pokonaliśmy w cztery godziny (wliczając w to pół godziny stania w korku). Pytali, jak nam się podoba Rumunia. Im się nie podobała, dlatego teraz uciekali do Słowenii. Zostawili nas na stacji na obwodnicy Aradu, na zjeździe w stronę Oradei. Mieliśmy nadzieję, że tam nam się gdzieś uda iść spać, ale niestety były tam tylko same pola i dość dużo aut, więc o noclegu nie było mowy.